niedziela, 10 sierpnia 2014

Jak to jest być Kronikarzem brochowskim...

Dzisiejszy wpis inny, niż wszystkie... Podczas swojej niezmordowanej pracy wiele osób zadaje mi pytanie, jak to jest zajmować się historią własnej, rodzimej społeczności. Czy wiążą się z tym jakieś niebezpieczeństwa i przeciwności. I wreszcie, jak to jest dowiadywać się o czymś, co miało miejsce 100 lat temu, a potem chodzić po tym samym bruku, co bohaterzy tamtych zdarzeń??? Na kanwie  tych wszystkich pytań postanowiłam napisać o tym wszystkim, z czym borykam się podczas swojej codzienności.

1. Po pierwsze, swoje poszukiwania i badania prowadzę codziennie (to nie żart). Staram się każdego dnia opracowywać źródła lub pisać. To, że w wpisach na blogu są czasami dłuższe przerwy, to nie oznacza to, że ,,nic nie robię'' - robię, ale być może rzeczy, które nie publikuje na blogu.

2. Może niektórym wydawać się to śmieszne, ale w trakcie poszukiwań i badań towarzyszą różne emocje. Od tych dobrych do tych przykrych, szczególnie kiedy dowiem się czegoś mało przyjemnego z przeszłości regionu lub osób, które tutaj zamieszkiwały. 

3. W trakcie pisania artykułów lub samego doktoratu muszę podejmować decyzję, dotyczące konieczności publikowania pewnych zdarzeń z przeszłości. To zadanie jest najtrudniejsze. Musze sama ocenić, czy niektóre rzeczy nie urażą lub nawet czasami nie zaszkodzą lokalnej społeczności. W grę nie wchodzą na przykład dane wrażliwe, dotyczące osób zmarłych, które mam okazję znajdywać w księgach metrykalnych. Nie mogę na przykład napisać, że dana osoba była nieślubnym dzieckiem lub w danym momencie swojego życia zmieniła wyznanie. Staram się również nie podejmować kwestii, dotyczących kwestii majątkowych. Mam zasadę, że jeśli ktoś kiedyś będzie tego potrzebował, to znajdzie to sam w archiwum. 

4. Interesuje mnie każdy okres w dziejach naszej małej ojczyzny, dlatego nie obce są mi również wydarzenia XX w. W trakcie kwerend natrafiam w dokumentach na osoby i związane z nimi wydarzenia, o których czasami wolałabym nie czytać. Czasami robi mi się szczególnie przykro, gdy docieram do informacji o osobach, które sama jeszcze znałam. Napisze teraz coś zaskakującego lub nawet kontrowersyjnego, ale już dzisiaj wiem, że niektóre rzeczy zabiorę ze sobą do grobu. Nie chce nikomu robić przykrości, ani występować w roli sędziego, bo nie od tego jestem. Jako historyk wiem też, że każde źródło musi podlegać krytyce. Czasami można całkowicie niesłusznie zrobić komuś krzywdę. 

5. Nigdy nie publikuję czegoś, czego nie jestem pewna lub czego wcześniej dokładnie nie sprawdzę. Zdaje sobie jednak sprawę, że takie ,,grzebanie w przeszłości'', a szczególnie małych społeczności, może budzić kontrowersje. Ja jednak pragnę zapewnić, że nie przerwę swojej pracy. Gromadzę materiały. Zbieram źródła. Wierzę w to, że kiedyś to wszystko nie pójdzie na marne. Człowiek, który nie szanuje lokalnej tradycji, historii lub wiary nie istnieje... Te wszystkie dokumenty, zdjęcia, źródła to przecież MY. Kiedy pomyśle, że przed proboszczem Duchnowskim, który ochrzcił Chopina, siedział mój przodek, to aż mnie ciarki przechodzą... Przecież jakoś musieliśmy wziąć się na tym świecie. Można się z tego śmiać. Powiem szczerze, że nawet się już do tego przyzwyczaiłam. 

6. Badanie lokalnej historii to ogrom materiału - mnóstwo zdarzeń i osób. Trzeba to wszystko dokładnie poukładać i znaleźć pewnego rodzaju system. Ja mam kartotekę z poszczególnymi hasłami rzeczowymi. Niestety, w innym razie całkowicie bym się pogubiła. Kiedy słyszę, że mój doktorat lub co, czym się zajmuje jest proste, to trochę mi jest przykro, bo tak naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy z jak ogromnym materiałem muszę się borykać niemal każdego dnia. Ale czego się nie robi dla dobra regionu. 

Jak widać, bycie historykiem regionu nie jest łatwe. Każdego dnia dotykam rzeczy, które są mi szczególnie bliskie. Niekiedy wprawiają w zadumę, a jeszcze innym razem wolałabym się w ogóle o nich nie dowiedzieć. Pomimo tych wszystkich niedogodności jedno mogę stwierdzić na pewno - mogę być 1000 km stąd, a zawsze będę Brochoviensis, nigdy inaczej... Zawsze, do końca swoich dni, będę Kronikarzem brochowskim.

Pozdrawiam,



1 komentarz:

  1. Bycie kronikarzem to rzeczywiście trudne ale i fascynujące zajęcie, bo daje możliwość poszperania w archiwach, czego skutkiem jest wiedza , którą nie każdy może posiąść. Zgadzam się, że czasami nie chciałoby się czegoś wiedzieć, ale taka już dola kronikarza, który sam zdecyduje, co nada się do publikacji, a na co lepiej spuścić zasłonę milczenia.Jak by nie patrzył, nasza Marta robi kawał naprawdę dobrej roboty i należą jej się za to laury od władz a od zwykłych ludzi podziw, szacunek i uznanie.Ważne, że podchodzi do swej pracy racjonalnie i ma dystans, odskocznię w rodzinie, bo by nam bez tego zgnuśniała w tych księgach, a od tego już tylko krok do zdziwaczenia, czego przecież nie chcemy, bo wiele archiwów jeszcze do przekopania zostało.Brawo dziewczyno, szperaj , czytaj, drąż i przesiewaj, a zasłużysz na wieczną pamięć, bo utrwalasz to co ulotne i minione,przechowujesz dla potomnych wiedzę o ich małej ojczyźnie. Nie zrażaj się ewentualną krytyką i rób swoje.Powodzenia podczas obrony pracy doktorskiej, której obszernych fragmentów spodziewam się na stronach ,, Kronikarza" !!!

    OdpowiedzUsuń